
CZYM JEST, A CZYM NIE JEST MIŁOSIERDZIE?
(cz. 3)
Skala popularności przymiotu Bożego miłosierdzia równać się może chyba tylko skali jego niezrozumienia. Mam wrażenie, iż owo niezrozumienie jest często tak głębokie, że pozwala brać za miłosierdzie nie tylko coś, czym ono nie jest, ale wręcz to, co stanowi w istocie przeciwieństwo miłosierdzia. W konsekwencji wydaje nam się, że żyjemy w czasach, w Kościele i w świecie, w których miłosierdzie Boże i ludzkie może wreszcie wydobyć się spod gruzowiska prawd o Bożej sprawiedliwości czy gniewie i w pełni zakwitnąć. (…)
Jak zatem wygląda miłosierny model postępowania? Bardzo trudno to powiedzieć czy przedstawić w szczegółach. Miłosierdzie zawsze jest tak bardzo dostosowane do osoby, tak bardzo zindywidualizowane, że trudno je obiektywnie opisać. Można jednak podać przynajmniej kilka podstawowych zasad.
Przede wszystkim nauczyciel nie powinien nigdy rezygnować z walki o ucznia, dopóki będzie choćby cień szansy, aby jego talent dało się jeszcze wykorzystać. Powinien walczyć o niego dobrocią i srogością, w zależności od potrzeby, „nastawać w porę i nie w porę”. Nawet jeśli uczeń się podda, nauczyciel powinien wierzyć w niego za niego, wspierać i mobilizować. Po drugie, nauczyciel powinien dawać z siebie więcej w stosunku do tego, do czego się zobowiązał. Jeśli przyrzekł godzinę zajęć dziennie, z miłosierdzia powinien dać możliwość uczniowi grać pod swoim kierunkiem tyle, ile będzie chciał i potrzebował. Po trzecie wreszcie, nauczyciel powinien chcieć doprowadzić ucznia do możliwej dla niego doskonałości. Już nie chodzi wyłącznie o to, aby po jego lekcjach uczeń „poszedł do przodu”, ale aby był naprawdę wirtuozem. Po czwarte, jeśli miał zamiar być „tylko” nauczycielem od muzyki, teraz powinien stać się tym, kim potrzeba, aby był, żeby uczeń sięgnął doskonałości: lekarzem, przyjacielem, rodzicem, pożyczkodawcą, wszystkim dla wszystkich jego potrzeb.
Czym zatem jest miłosierdzie? Upartą i czynną troską zmierzającą do tego, aby człowiek dostał więcej, niż to, na co zasługuje, czego chce, potrzebuje, aby ostatecznie stał się kimś, kto ma więcej, ale też kimś, kto więcej potrzebuje, więcej chce i na więcej zasługuje. Prawdziwe miłosierdzie nie ma nic wspólnego z przymykaniem oczu czy odpuszczaniem. Prawdziwe miłosierdzie jest upartą walką o człowieka, o jego szczęście, o jego doskonałość. Jest nieustępliwie cierpliwą miłością, która musi pokonać słabość i grzech kochanego.
Dlaczego właśnie dziś tak bardzo nie rozumiemy miłosierdzia?
Jakie są główne powody, dla których nie rozumiemy dziś miłosierdzia i wciąż mylimy je z pobłażliwością, kapitulacją wobec czyjejś słabości lub z dobroczynnością? Dlaczego dzisiejszy czas jest szczególnie trudny dla zrozumienia i naśladowania przymiotu Bożego, jakim jest miłosierdzie?
Świat jednorazówek
Żyjemy w świecie, w którym właściwie niczego już się nie naprawia. Jeśli coś się zepsuje, wyrzucamy to i kupujemy nową wersję. Najczęściej tak jest nawet taniej, a na pewno wygodniej. Nawyk ów z rzeczy przenosimy na relacje z ludźmi. Zepsuł się nam przyjaciel? Znajdziemy nowego, nie ma co „na siłę” zmuszać starego przyjaciela i samego siebie do jakiejś wytężonej pracy nad polepszeniem i wydoskonaleniem naszej relacji. Zepsuł się mąż? Zepsuła się żona? No cóż, nic na siłę, nie ma co walczyć wbrew sobie i drugiemu. Miłosierdzie jest upartą chęcią nie tylko naprawiania, ale też ulepszania. Jeśli zepsuł się mój przyjaciel, będę o niego walczył do upadłego i to nie tylko po to, by stał się takim, jakim był, lub by nasza relacja wróciła na dawne tory, ale by była lepsza i by on stał się lepszy, niż był. Miłosierdzie nikogo nie wyrzuca do kosza, ale też nikogo nie odkłada na półkę. Miłosierdzie uparcie naprawia w taki sposób, by naprawiany był lepszy niż przed zepsuciem.
Janusz Pyda OP
www.teofil.dominikanie.pl
(cdn)