
CZYM JEST, A CZYM NIE JEST MIŁOSIERDZIE?(cz. 2)
Skala popularności przymiotu Bożego miłosierdzia równać się może chyba tylko skali jego niezrozumienia. Mam wrażenie, iż owo niezrozumienie jest często tak głębokie, że pozwala brać za miłosierdzie nie tylko coś, czym ono nie jest, ale wręcz to, co stanowi w istocie przeciwieństwo miłosierdzia. W konsekwencji wydaje nam się, że żyjemy w czasach, w Kościele i w świecie, w których miłosierdzie Boże i ludzkie może wreszcie wydobyć się spod gruzowiska prawd o Bożej sprawiedliwości czy gniewie i w pełni zakwitnąć. Tymczasem, patrząc wokół siebie, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że żyjemy w czasach niezwykłego kryzysu świadomości i podejmowania czynów miłosierdzia chrześcijańskiego. (…)
Drugie rozwiązanie jest podobne, ale nie dokładnie takie samo. Nauczyciel mógłby też powiedzieć: “Masz talent, masz możliwości, ale nie masz chęci. Tak jak obiecałem, pracuję z całym zaangażowaniem, ale wyłącznie z tymi, którzy chcą. Szkoda mi czasu na młodzieńców, którzy dobrze się zapowiadają, ale nic z nich nie będzie, bo nie są na tyle zdyscyplinowani, aby przestać się dobrze zapowiadać i zacząć po prostu być dobrymi w tym, co robią. Dajmy sobie spokój. Ty nie marnuj mojego czasu, a ja nie będę udawał, że do czegoś możesz dojść z taką postawą, jaką prezentujesz. Kończmy współpracę. Jeśli decydujesz się odejść – masz prawo i możliwość. Pamiętaj tylko, że drugi raz nie wchodzi się do tej samej rzeki i nie przyjmę cię ponownie jako swojego ucznia”. Tego typu rozwiązanie jest również sprawiedliwe i ma tę przewagę nad pierwszym, że pokazuje wyraźne zaangażowanie nauczyciela. Nie chodzi mu tylko o to, aby on sam był w porządku, ale aby uczeń rzeczywiście osiągnął to, do czego na mocy talentu jest zdolny. Nauczyciel podejmuje ryzyko utraty zarobków i zepsucia miłej atmosfery, aby “potrząsnąć” chłopcem, mówiąc: “Albo zaczniesz pracować, albo nic z tego nie wyjdzie”. Niemniej jednak jeśli chłopiec wybierze odejście, nauczyciel nie będzie go zatrzymywał, nie będzie namawiał i nie da mu drugiej szansy.
Trzecie rozwiązanie jest najgorsze. Nauczyciel widzi, że chłopiec ma wielki talent i ogromne możliwości, ale po prostu się leni. Nie ma jednak odwagi, aby okazać jakąkolwiek stanowczość. Ciągle go chwali i mówi, jak wielkie ma możliwości. Z uśmiechem przyjmuje każdą nieobecność ucznia na lekcjach. Żartami zbywa jego nieprzygotowanie do zajęć. Przymyka oko na wszystkie niedociągnięcia, błędy, wszelkie lenistwo. Lekcje powoli, ale konsekwentnie stają się mniej czy bardziej miłymi spotkaniami przy herbatce wypełnionymi ciekawymi rozmowami o muzyce. Pracy, ćwiczeń i samej muzyki jest coraz mniej. Jest miło, ale coraz gorzej.
Spróbujmy sobie teraz wyobrazić, że opisana sytuacja w istocie jest obrazem naszej relacji do Pana Boga. To Bóg jest nauczycielem gry na fortepianie, a my uczniami. Gdyby Pan Bóg zastosował wobec nas pierwszy albo drugi model postępowania, byłby sprawiedliwy. My zaś, chcąc, aby był miłosierny, bardzo często nie tylko sądzimy, że trzecie z opisanych rozwiązań jest najlepsze, ale i domagamy się, aby postąpił tak wobec nas. Miłosierdzie wydaje nam się nieustannym przymykaniem oczu na to, jak się marnujemy, rezygnacją z naszego talentu dla naszej przyjemności, wygody czy dobrej atmosfery, sądzimy, że miłosierdzie jest pobłażliwością wobec naszych własnych wad i słabości, które nam samym szkodzą najbardziej i uniemożliwiają dojście do tego, do czego w głębi jesteśmy naprawdę zdolni i predestynowani. Jednak w relacji z Bogiem nie chodzi o wirtuozerię muzyczną, a o świętość, czyli podobieństwo do Boga i życie Boże.
Janusz Pyda OP
www.teofil.dominikanie.pl
(cdn)